– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – Zawalona tobołkami, dosyć tęga kobieta, usiadła z impetem obok mnie jeszcze zanim skończyła zadawać pytanie.
– Tak, niech pani siada. – Nieliczni pasażerowie docenili mój dowcip, chichocząc pod nosem.
– Ło Jezu…, ale się zmachałam. Wie pani, jak to jest, człowiek biega po tych sklepach, jak głupi, bo to trzeba, tamto trzeba. No i z tego wszystkiego uciekł mi poprzedni autobus. A moje maleństwo czeka na mnie samo w domu…
Początkowo ignorowałam ten potok słów, którego w takich miejscach, jak autobus, czy poczekalnia u lekarza, nie cierpię. Ale wzmianka o maleństwie zwróciła moją uwagę.
– Ile ma lat? – spytałam z niekłamaną ciekawością.
– Cztery skończy w czerwcu.
– Boże, przecież to jeszcze malota! – mocno się zbulwersowałam. – Nie może jeszcze samo zostawać! Nie boi się pani?
– Jeszcze jak, pani kochana, ale nie miałam wyjścia. Zwykle jeździ wszędzie ze mną, albo zostaje z moją mamusią. Dziś jednak sytuacja była kryzysowa i… rozumie pani, nie dało rady inaczej…
Cóż, to jej dziecko. Nie mnie oceniać. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam udawać, że czytam coś na iPhonie.
– A wie pani, wczoraj moje kochanie tak ślicznie mnie przywitało, buziakom nie było końca! Aż się człowiekowi chce wracać do domu…
Zatem mój wybieg z komórką się nie powiódł. Dobra, chwilę mogę pogadać.
– Chłopczyk, czy dziewczynka? – zapytałam.
– Stasiu! – wypaliła z dumą. Gdzieś z tyłu znów usłyszałam chichot.
– Ładnie – odpowiedziałam uprzejmie, choć niezupełnie szczerze. – Musi być już bardzo samodzielny.
– O, i to jak! – Duma jej w głosie i postawie spowodowała, że wydała mi się jeszcze grubsza. – Już umie sam wyciągnąć sobie jedzenie z pojemnika na dolnej półce. I kupę już robi tam gdzie trzeba. Bo wie pani – tu ściszyła głos do szeptu – jeszcze niedawno zdarzały się sporadyczne wpadki.
– No cóż, bywa – bąknęłam z braku pomysłu na jakąś sensowną odpowiedź.
– Mam tylko problem, bo bardzo niechętnie daje się ubierać. Ze złości czasem potrafi mnie nawet podrapać.
– Tu niestety pani nie pomogę, bo nie mam doświadczenia. Ale to pewnie minie, większość fanaberii z dzieciństwa mija. – Starałam się odpowiadać tak, by zamykać wątek. Zazwyczaj to kończy konwersację. Zazwyczaj.
– W tamtym tygodniu byliśmy u fotografa. Zrobił nam śliczną sesję. – Podekscytowanie w jej głosie zwiastowało dłuższą opowieść. Westchnęłam.– Stasiu jest bardzo fotogeniczny. Urodzony model. A jak się ślicznie umie uśmiechać do zdjęć! Ja tu gdzieś miałam jedno, to pani pokażę. – Zaczęła szperać w torebce, co nie przeszkadzało jej trajkotać dalej. – Wcześniej musieliśmy oczywiście pójść do fryzjera, bo ja sobie z tymi jego kołtunami nie daję rady…
– Kołtunami? – ze zdziwieniem usłyszałam, że pytam. Nie spotkałam do tej pory nikogo, kto by w ten sposób mówił o włosach swojego dziecka.
– A co pani myśli? Jak Staś godzinami potrafi tarzać się po dywanie a potem ucieka przed grzebieniem za szafę…
Zdębiałam. Groteskowy obraz, który w tej chwili pojawił mi się w głowie, zapewne stanął też przed oczami innych słyszących (wbrew swej woli w większości) tę opowieść.
– O, jest wreszcie! To nasze zdjęcie, niech pani spojrzy: ja i mój Staś!
Spojrzałam. Ze zdjęcia spoglądała na mnie tęga pani i jej… kudłaty kociak. I – co by nie powiedzieć – faktycznie, uśmiechał się.

Pisanie, muzyka, malarstwo, ogród – oto moje cztery strony świata. Czy jest jakiś sposób by je wszystkie połączyć? Chyba tylko pisząc w ogrodzie przy muzyce o malarstwie;-) A odsuwając żarty na bok – dla każdej z nich staram się stworzyć osobną przestrzeń. Ta, w której właśnie gościcie, została stworzona dla pisania.