Dopieszczanie

Pochylała się nad rozciągniętym płótnem, a jej palce z fantazją rozprowadzały farbę. W powietrzu unosił się zapach akryli, pomieszany z wonią terpentyny, którą przed chwilą nieopatrznie wylała na podłogę. Tyle razy obiecywała sobie, że nie będzie jej stawiać pod nogami, albo przynajmniej zakręci jak trzeba.

Nie lubiła malować na siedząco, czuła się wtedy ograniczana. Nieskrępowane ruchy zapewniała tylko pozycja stojąca, choć tak naprawdę mało kiedy stała w miejscu – gnana weną kołysała się, przykucała, nawet tańczyła w rytm poruszających się palców. Nie stosowała pędzla, wolała wyczuwać opuszkami teksturę i zgrubienia na płótnie, które przykrywała wilgotną warstwą lepkiego koloru. Ta akurat chwila należała do czerwieni. W świetle nisko zawieszonej żarówki jej odcień był tak intensywny, że robiło się od niego gorąco.
– Chwila przerwy – powiedziała do samej siebie Anita i sięgnęła po papierowy ręcznik. Farba na palcach zdążyła już częściowo zaschnąć, papier darł się i przyklejał do mazistej brei. – Wystarczy z grubsza.
Postawiła na ogniu czajnik i otworzyła okno. Świeże powietrze wpłynęło do środka wraz z głośnym cykaniem świerszczy. Opadła na miękki fotel, usiadła pierwszy raz odkąd zaczęła pracę nad obrazem. Dopiero teraz zorientowała się, że nie robiła dotąd żadnych przerw. Musi chwilę odpocząć. Puchaty koc, którym przykryty był fotel, rozleniwiał i nieco usypiał.
Wsłuchując się w dochodzące z zewnątrz odgłosy nocy, obserwowała buzujący pod czajnikiem płomień. Zaskoczyło ją to zlecenie, taką sumę dostaje zwykle za dziesięć obrazów. Czyżby została doceniona? Może wreszcie wkroczyła w świat uznanych artystów i jej nazwisko zacznie się w końcu liczyć? Czy w związku z tym powinna podnieść ceny wszystkich swoich prac?
Woda zaczęła bulgotać i stłumiony, przeciągły gwizd wyrwał ją z zamyślenia. Wyjęła z szafki ulubiony kubek – niebieski w białe kwiatki – i wkrótce przewietrzone nieco pomieszczenie zdominował aromat herbaty Earl Gray. Uwielbiała ją. Nie piła niczego innego, gdy tworzyła. To był swoisty rytuał, który pomagał jej przywołać wenę. I zawsze działał. Sięgnęła po stojący z boku lepki słoik i zaczerpnęła gęstej złotej cieczy. Miód rozpuścił się szybko. Anita chwyciła kubek w obie dłonie i parząc usta delektowała się połączonymi smakami, które rozgrzewały ją od środka. Podeszła do sztalugi i rzuciła okiem na swoje nie dokończone jeszcze dzieło. Podobało się jej przenikanie barw, nakładała je intuicyjnie, bez żadnego planu, ale efekt zadziwiał. Soczyście zielona, przechodząca w szmaragd a potem turkus, niejednorodna plama kontrastowała z delikatną smugą brudnego różu, tworząc coś w rodzaju konwersacji, łagodnej dopóki na scenę nie wkroczyła pełna temperamentu czerwień. Ta zaś, owiewana z dołu nieśmiałym błękitem, delikatniała, bledła, staczając się w chmurę bieli. To wszystko przy akompaniamencie skradającej się z kilku stron wyblakłej żółci. Brakowało jeszcze dopełniającego elementu, tylko jakiego?
Anita wypiła łyk gorącego płynu, podeszła bliżej i uważniej przyjrzała się akrylowej uwerturze. Proporcje dobre, faktura wyraźna, główne role z sukcesem obsadzone. Czegoś nie widzi, coś przed nią umyka. Nie chciała włączać czerni, nie o te emocje chodzi. Fiolet zanudzi odbiorcę, a pomarańcz będzie zbyt nachalny, nawet jeśli przełamie się go łososiem. Obniżyła lampę i zaczęła się pochylać. Może tylko dodać akcenty, delikatne punkty, zaledwie muśnięcia…
W tej chwili nie muśnięciem, nie akcentem i tym bardziej nie delikatnymi punktami, całości obrazu dopełniła słodka aromatyczna ciecz, która jeszcze przed chwilą znajdowała się w niebieskim kubku w białe kwiatki.

Leave a comment



Pisarska Kafejka Wszelkie prawa zastrzeżone 2024

Kopiowanie bez zezwolenia zabronione.