Objawienie

– Na co czekasz? Nikt już nie przybędzie.

– Czekam… bo wierzę… Chyba…

Na widnokręgu od dawna nie mogłem dostrzec żadnych znaków aktywności. Już cztery dni. Cztery niekończące się dni. Dni, które zmieniają człowieka.

Poglądy na życie.

W powietrzu unosił się zapach jaśminu, który, choć wiedziałem, że nierzeczywisty – przyjemnie drażnił mój zmysł powonienia. Tak długo czekaliśmy wszyscy na właściwy moment. Wreszcie nadszedł. Dziś był ostateczny czas.

Nie stało się nic…

Zmysłom nie do końca można dzisiaj wierzyć.

Czekaliśmy na darmo. Od pokoleń. Pomoc, po którą wysłano nie nadeszła. Jestem tu od czterech dni i nic. Z wszystkich ocalałych ja jeden mam jeszcze resztki nadziei. Pragnę wierzyć w Nich. Pragnienie wypełnia moje całe jestestwo. Każdy zakamarek umysłu, każde uczucie. Czekam.

Na horyzoncie nadal nic się nie pojawiało. Mijały kolejne godziny wypełnione ciszą. Niezmierzonym oczekiwaniem, niespełnionym pragnieniem. Spokojny podmuch wiatru mierzwił moje włosy zarzucając długie kosmyki na czoło. Delikatna pieszczota wzmogła tylko moje ogromne życzenie spełnienia.

– Czy nie przybędą ? – zapytał któryś z wyczekujących. Byłem tak zamyślony, że zdziwiłem się na dźwięk jego głosu. Jakbym słyszał człowieka po raz pierwszy w życiu.

– Nie traćmy nadziei. Musi im się udać – odpowiedziałem bez przekonania. Wiedziałem, równie dobrze, jak reszta moich towarzyszy, że oni nie powrócą, że zginiemy. Oczekiwanie nie miało się zakończyć. Nie miało być szczęśliwego finału. Spełnienia…

– Wyruszyli dawno temu – odezwał się mężczyzna siedzący po mojej prawej stronie. – Ojciec mówił mi o tym w noc, gdy stałem się mężczyzną.

– Tak – odezwałem się. – Dwadzieścia lat temu – powiedziałem bardziej do siebie, niż do reszty. Każdy wiedział, po co tu przybył. Cztery dni temu mieli powrócić ze Skarbem. Po niego w końcu wyruszyli. Dwadzieścia lat temu. Garstka mężczyzn gnanych marzeniem tak nierealnym, że prawie niemożliwym. Marzeniem, które zawładnęło nimi bez reszty. Powiązało ich umysły w jedno. Splotło myśli i pragnienia. Już nic nie miało być takie samo. To Marzenie obudziło w nich ducha poszukiwania. Choć wszyscy mówili jedno. Byli pewni, że oszaleli. Że ta garstka szaleńców postradała rozum.

Bo uwierzyli w legendę.

W mit!

I wyruszyli na świętą krucjatę. Podróż miała trwać dwadzieścia lat. Całą wieczność. Otchłań czasu bez powrotu. Miliony zapomnianych myśli. Miliony zdradzonych pragnień. Nieskończoną drogę wyznaczoną naszym świętym Słońcem, które pozwala opuścić nasz świat raz na dwadzieścia lat. Nikt niestety nie może powrócić. Nikt jeszcze nie wyruszył w taką szaloną podróż. Żaden człowiek nie wpadł na tak obłąkany pomysł.

A jednak oni nie bali się poświęcić swego życia na świętym ołtarzu wiary w cud. W spełnienie. Wyruszenie w taką podróż równało się śmierci. Ale zrobili to…

Cztery dni temu mieli powrócić.

Dziś był ostatni dzień, w którym mogli przekroczyć granicę. Jedyna możliwość powrotu. Do domu. Potem Słońce uniemożliwi im to aż do następnego okna za następne dwadzieścia lat. Kolejną wieczność, której nikt by nie przeżył.

Choć wiedziałem, jak inni, że nie udało im się. Nie mogło. Nikt nie powróci z Piekła. I nie przyniesie Skarbu naszego przeznaczenia. To legenda ożywiała Skarb, który był przecież tylko w naszych myślach. W naszych niespełnionych pragnieniach. Szeptem w naszych modlitwach.

Nie mogło im się udać…

Nie mogło…

– Hej! Spójrzcie! – ktoś krzyknął, wyrywając mnie z zamyślenia.

Coś jakby…

Wydawało mi się, że śnię. Nad widnokręgiem utworzył się kształt świętego węża, strażnika bramy.

Ktoś powracał!

Ktoś … powracał?

Kto?…

Tak! Czyżby oni?

Powietrze zdawało się falować, wiatr ucichł zupełnie. Pogrążyliśmy się w cudownym transie, w którym czas zdawał się stać w miejscu. Falujące piaski pustyni ukazywały kolejno wyłaniające się sylwetki. Oczarowani patrzyliśmy, jak pojawiają się kolejne wychudłe postacie. Każda upływająca chwila przybliżała ich do nas. Zdawało nam się, ze są bardzo wycieńczeni. Ale promieniowała z nich jakaś moc. Nie mogliśmy w to jeszcze uwierzyć.

To nie było możliwe!

A jednak! Wracali. Ale czy odnaleźli Skarb? Odwieczny dowód żywej legendy. Dowód nieskończonej wiary, niepokonanego ducha i siły woli. Kolejno podchodzili w ciszy i stawali przed nami, niczym bogowie zstępujący na Ziemię. W ich oczach widać było mądrość ostatecznego Objawienia. Poznania wszelkich praw i prawd.

Czterej Mędrcy.

Ich słowa same zrodziły się w naszych głowach oszałamiając nas ostatecznie. Padliśmy na kolana.

– Witajcie – rzekłem nie mogąc wymyślić niczego mądrzejszego. – Witajcie w Domu.

– Witajcie – usłyszeliśmy w naszych umysłach.

– O Wspaniali – odrzekłem. – Doznaliście Objawienia. Czekaliśmy na was, gdyż wierzyliśmy, że powrócicie. Macie moc bogów a to oznacza, że doznaliście objawienia. Wybaczcie mi mą nieskończoną bezczelność, ale…

– Tak – spokojny głos dokończył w mych myślach. – Znaleźliśmy Skarb. Skarb, który miał po tysiąckroć większą moc, niż mówi Legenda. Skarb dający objawienie.

– O, Panie – zacząłem niepewnie, – powiedz, proszę, czy macie go ze sobą?

Przełknąłem ślinę w niekończącym się oczekiwaniu. Czułem, jak Mędrcy czytają w naszych umysłach najskrytsze pragnienia. Tak bardzo pragnąłem skorzystać z tego Daru.

– Słuchajcie uważnie – zaczął jeden z przybyłych. – Wierzycie, więc doznacie Objawienia. Skarb Wszechwiedzy, Klucz do szczęścia jest właśnie dla takich, jak wy. Albowiem nie straciliście pewności w przybycie nasze. Skarb będzie wam przekazany, abyście wy również doznali rozkoszy bogów.

– Panie – rzekłem przez łzy. – Powiedz pokornemu słudze, jak mamy nazywać Skarb?

Mędrcy spojrzeli na siebie. Ich oczy zalśniły niebiańskim blaskiem i poczułem, jak rozmawiają na równi sobie z bogami. Unieśli się ponad podłożem i otoczył ich niebiański woal. Usłyszałem, jakby cały świat zapłakał ze szczęścia i pod naszymi stopami piasek pustyni zawirował. Cała planeta zadrżała w rozkosznym spazmie. Przeniknęła nas Ostateczność. Cały Kosmos stał przed naszymi oczami i mieliśmy go na wyciągnięcie naszych rąk.

I zabrzmiał grom tocząc się odgłosem po okolicy, odbijając od ścian nieba. Mędrcy poczęli dziki taniec zatopieni w innej rzeczywistości. Ich ciała zdawały się rozpływać w eterycznej posoce boskiej emanacji.

Oczy ich zaczęły ciskać błyskawice i stanął przed ich obliczem Władca samego Czasu, oddając im pokłon. Po tym powoli spłynęli na ziemię a otoczenie zdało się powrócić do poprzedniego stanu. Uspokoił się wiatr i pustynia.

Po chwili wzięli Skarb w swe święte ręce, unieśli ponad światem i uroczyście przekazali nam po kolei abyśmy doznali świętego Objawienia boskiej nieskończoności i Mądrości. Podawali nam w drżące ręce ze słowami:

 

 

 

 

– Twój Skarb zwie się Piwo…

 

Dopisek:

Tekst powstał dawno temu w okresie, gdy w ogóle nie znałem smaku alkoholu. Zainspirowany zachowaniem znajomych, u których piwo stało prawie zawsze w najwyższej hierarchii podczas każdego spotkania, postanowiłem to napisać. 

 

 

Leave a comment



Pisarska Kafejka Wszelkie prawa zastrzeżone 2024

Kopiowanie bez zezwolenia zabronione.