Na skraju polany stary pniak próchnieje,
na nim zamyślony siedzi drwal brodaty.
W ręku trzyma piłę i na wprost spogląda.
Jeszcze chwila i trzeba wziąć się do roboty.
Słoneczko południe dawno zostawiło,
z brody na trociny piwna piana kapie.
Piła już ostygła, smutny obowiązek
wykonać już trzeba. Drwal chrząka i sapie.
Żył tu bór pradawny, lecz w pień go wycięto
poza starym dębem, co liczy lat tysiąc.
Liście drżą ze strachu na widok brzeszczotu.
Tylko tego dęba pozostało wyciąć.
To wspaniałe drzewo swoim majestatem
przysłania góry wielkie i morza głębokie.
Konary pnie do nieba, pełne śpiewnych ptaków,
korzenie sięgają pradawnej epoki.
Drwal spojrzał na drzewo, ścisnął piłę w dłoni.
Dąb trwożnie przemówił szumem swoich liści.
Nie wycinaj mnie proszę, czemu śmierć mi niesiesz?
Odejdź stąd człowieku, daj pożyć choć troszkę.
Czemu czynem swoim śmierć niesiesz ku światu?
Spójrz ilu zabiłeś moich sióstr i braci.
Bez wahania niszczysz, palisz i mordujesz,
myśląc tylko o tym, że ci się opłaci.
Swymi korzeniami sięgam w dawne dzieje,
gdy świat wszelkim życiem przepełnionym magią
rozkwitał wśród cudów i pradawnej wiedzy –
tym właśnie – za me życie – podzielę się z tobą.
Pomyśl – rzecze drzewo – tak ogromną wiedzą
twoje czyny całość świata ubogacą.
Drwal chwycił sznur piły, szarpnął i powiedział:
Przykro mi przyjacielu. Nie za to mi płacą.

Piszę od czasu do czasu. Ale tylko, gdy czas pozwoli. A tak się składa, że Ojciec Czas nie patrzy na mnie łaskawie. Część ze starych i nowych zeszytów postanowiłem przenieść na strony Pisarskiej Kafejki. Pamiętaj: czytasz na własną odpowiedzialność 🙂